czwartek, 16 sierpnia 2012

Bo nie wszystko jest tak, jakie się wydaje

Różne powstały teorie na temat tego, co było na początku, i tego, o tym jak było na początku, nie wie nikt i w tym nikt zawiera się także moja osoba, wiadomo. Ale co było, to było, i po tym początku było wiele rzeczy, a o jedną rzecz w konkretnym punkcie czasowym mi się rozchodzi, bo było to pytanie. Pytanie do Korwina.

http://www.youtube.com/watch?v=I8PftGiwZdQ

Co odpowiedział Korwin, to można sobie posłuchać, a ja w skrócie powiem, że Korwin powiedział: "Biblia, a szczególnie ST są prokapitalistyczne" i podał kilka przykładów na poparcie. Jakich - można posłuchać.

I do tej pory ja się z Korwinem zgadzałem i nawet zgadzam się dalej, ale co sobie obmyśliłem, patrząc szerzej to zaraz przeczytacie. Dokładnie nie wiem co sobie obmyśliłem(w sensie tego JAKIE to JEST, a nie co konkretnie, bo co wymyśliłem, to wymyśliłem), ale wymyśliłem tak:

Na początku to było - co było, ale potem był Raj(a może Raj był na początku?). No i tam różne rzeczy były, nieważne, ważne tylko i trzeba to zapamiętać: wszystko było świetne, doskonałe, idealne(jedna "jakość"). I potem byli Adam i Ewa, i oni zjedli "jabłko" i poznali dobro i zło. No i wiadomo - nie było tak super potem. Dalej wymyśliłem tak: to co mówił Korwin i co napisali, odnosiło się do czasów po wygnaniu z Raju. I to był kapitalizm.

Tutaj miałem zrobić - w swoim stylu - wielki skrót, a raczej przejść do tego, co dalej, ale muszę wyjaśnić o co mi się rozchodzi, żeby wszystko było klar.

Jak jest kapitalizm, to są marki dobre i złe, drogie i tanie(kolejność nie jest odpowiadająca w sensie dobre-drogie, złe-tanie i na przemian). Wiadomo - jak ktoś ma kasę, to kupuje drogie, luksusowe, każdy sobie na to nie pozwoli, a jak nie - to nie ;] Dalej to idzie tak, że jak wszyscy się bogacą(nazwijmy to socjalizmem - każdy na tym samym standardzie życia, w tej materii chciałbym zachować socjalizm dla tego tekstu i to jest bardzo ważne, aby nie było opacznie rozumiane. Socjalizm mógłbym zastąpić pojęciem egalitaryzmu, to tak dla "uściślenia"). Jak biedaki kupują dobre marki, luksusowe, bo teraz ich stać i można to zaobserwować na przykładzie okularów marki Ray Ban - były luksusowe(ja się nie znam, tak mówili) i jak każdy zaczął je nosić - to co to za luksus?

Więc uściślając(bo jak czytam co napisałem, to tracę wątek i tym bardziej podziwiam, jeśli ktoś się połapie, niestety jestem zbyt leniwy na korektę): w Raju było wszystko cacy, bo nie było "dobre i złe". Nie wiem, czy wszystko było "dobre" w kontekście metafizycznym, odpowiednie dla Raju, "rajowate"(przepraszam za tego potworka językowego), doskonałe, czy było może "pomiędzy" dobrym i złym - nijakie? pośrednie? Nie wiem też jaki jest socjalizm i czy stawiając znak równości między "rajowatym" a socjalizmem nie popełnię gafy, albo stawiając znak równości między pośrednim i socjalizmem, ale chodzi o to, że kapitalizm odnosi się do świata, który był po Raju, czyli do świata nierówności - dobra i zła(występują też stany pośrednie - nie przeczę, ale dobro i zło występuje), a socjalizm(egalitaryzm) jest odpowiednikiem Raju, gdzie wszystko jest takie samo(jakościowo). Nie ma(w socjalizmie/Raju) tej nierówności, która występuje w świecie realnym/kapitalizmie.

Mam nadzieję, i taką mam też teorię, że ostatnie zdania są zdaniami wyjaśniającymi i są w miarę przejrzyste jeśli chodzi o treść(da się je zrozumieć).

Nie chcę, żeby ten tekst był zrozumiany jako próbę "obrony" socjalizmu(lewactwa) poprzez przyrównanie jej do raju(tutaj specjalnie małą literą i jest to różne od Raju pisanego wielką). Tekst ma na celu podzielenie się pewną myślą, która zaświtała w mojej głowie, uchwycenia jej, spisania - w lepszy lub gorszy sposób -, próby nowatorskiego spojrzenia, zachęcenia do własnych przemyśleń, bo powtarzam: nie moim celem była obrona "równości", a tylko stworzenie pewnej analogii(błędnej czy trafnej - musiałbym pomyśleć i ocenić lub ktoś musiałby mi wytknąć te błędy).

Aczkolwiek myślę, że socjalizm to nie raj na nasze możliwości ;]












czwartek, 28 czerwca 2012

Zrozumienie

(Z)r/Rozumienie jest bardzo ważne i często jest omijane, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Bo całe sedno jest w tym, aby zrozumieć. Bo jak się wie, a się nie rozumie to jest lipa. Lipa straszna. Chodzi o to, żeby zrozumieć.

Jak ktoś czytał "całego Eragona"(serię) to wie, że Galbatorix był zły(nie dla siebie - w swoim przekonaniu) i chciał Eragona na swoją stronę przeciągnąć, i wtedy już nikt nie walczyłby z nim, i byłby nowy porządek świata. Eragon jednak walczył(z nim) i w części 4 tomie 2gim Eragon z Galbatorixem się spotyka w walce. Galbatorix to jest przekoks i co by nie wykombinowali(Eragon nie był sam dlatego liczba mnoga), to zawodziło. Nie ma mocnych na niego(Galbatorixa). Nawet moc 100 smoczych serc(Eldunari) nie pomogła. Żadna magia nie działała, zero luk w jego obronie. No nie działało nic i Galbatorix o tym wiedział, i wiedzieli i oni. On tylko nie wiedział dlaczego się stawiają, skoro jego nowy świat będzie taki piękny. Eragon w końcu się z tej bezsilności prawie "poddał" i tylko chciał tego, żeby Galbatorix zrozumiał, że to co robił jest złe. No i rzucił czar i te 100 smoczych serc się dorzuciło do czaru. Czaru zrozumienia.

I wtedy Galbatorix zrozumiał. Zrozumiał i przegrał.

I to nie jest tak, że przegrał, bo zrozumienie do przegranej prowadzi, o nie. Tylko że bez zrozumienia się błądzi. I dużo osób jest niby takich mega(mądrych), a warto wspomnieć, że Eragon słaby też nie był, bo miał za sobą(i ze sobą też, przy sobie znaczy) dużo różnych power up'ów, i wiedzą wszystko niby(dużo osób), i jak się coś mówi to nie ma opcji, żeby im przemówić do rozsądku, no nie idzie po prostu. Oni wiedzą. Wiedzą swoje.

Eragonem to ja nie jestem i czaru zrozumienia też nie rzucę i choćbym nawet błagał na kolanach: "zrozumcie wreszcie" i szlochał i walił głową o ziemię i nie wiadomo co jeszcze, to nie zrozumieją. No po prostu nie.


środa, 27 czerwca 2012

Zeszmacona kurwa.

Pierwszą myślą po przeczytaniu tytułu może być zgwałcona prostytutka Andrzeja Leppera. Może, ale nie powinna i najwyższe moce(nie użyję "broń Panie Boże", wiadomo dlaczego ;]) powinny mnie i was od tego chronić, bowiem kurwa nie będzie antropogeniczna, a socjologiczno-filozoficzna i nie wiem jeszcze jaka -czno/-czna.

Albowiem kurwa została zeszmacona. Na własne życzenie została zeszmacona. Jak ściera. Zdjęli ją z wysokiego miejsca i lu o podłogę! Szmata.
Dziwne to zjawisko, gdzie najbardziej polski(oprócz Polski) wyraz "kurwa", który oddawał wszystkie emocje i potrafił nazwać wszystko został użyty jako sztandarowy wyraz polskości. Chodzi mi o to, że zaczęliśmy się kurwą nadmiernie ekscytować. Została wydana kurwa na populistyczną śmierć. Kurwa to, kurwa tamto, kurwa taka fajna... Kurwa zawsze z nami była, a teraz została zeszmacona i wstyd mi pomyśleć "kurwa" gdy idę ulicą(idę chodnikiem, ale chodnik jest częścią ulicy w sensie nazwy np. chodnik jest częścią ulicy Struga<jest w ogóle chodnik na Struga?>) i jakaś stara baba zachodzi mi drogę albo się wlecze. Albo jak jakiś dres patrzy się nienawistnym wzrokiem, bo tak go nauczyła ulica(nienawistnego spojrzenia go nauczyła) ;] Patrzę w te jego złe oczy i myślę sobie "kurwa". I jest mi wstyd, bo kurwa stała się zbyt mainstreamowa. Była kurwą sztandarową, honorową, emocjonalną, idealną. Stała się kurwą publiczną, choć i tak publiczną była, bo używał jej każdy, ale publiczną kurwą przydrożną, a nie pałacową. I tak się stało i jest mi wstyd.

Kurwa wyrażała polską wielokulturowość i tradycję i nie mam tu na myśli kultury  :
-Where are u from?
-Poland
-Ooooh! Poland. Vodka
-Yeah! Vodka.

Poland, vodka, kiełbasa, złodzieje. Nie. Tylko wielozadaniowości(narodu polskiego), otwartości, wysokiego stopnia empiryczności.

Kurwa stała się kurwą polaczkowatości, kurwą zeszmaconą. I zeszmaciliśmy ją na własne życzenie okazując nadmierne nią zainteresowanie i ekscytując się polską kurwą. Stała się symbolem najniższego sortu "popkultury" i niedługo paparazzi zaczną jej robić zdjęcia.

Bo kurwa stała się szmatą.

Kurwa(wstyd).

czwartek, 14 czerwca 2012

Jak to możliwe?

Zajrzałem sobie do Kołakowskiego i czytam moje dopiski i komentarze i czytam, i czytam, i widzę, że coś jest nie tak. Bo czasami piszę bzdury, albo może zapomniałem co miałem na myśli i teraz mi się to wydaje głupie? Nie wiem, nic nie wiem, i ja to wiem. I wiedzą też inni. Chyba.

Bardzo fajną myśl stworzył Heidegger i mówi tak: brak autentyczności jest upadkiem. Upadkiem człowieka. I to nie jest tak, że ta autentyczność jest nakazem moralnym, albo że się autentycznym być powinno. O nie!, tylko że jeśli jest jakaś cnota zwierzchnia, to jest to autentyczność właśnie, bo nie narzuca pewnych zasad, nie mówi nikomu jak mam żyć ja czy ty, a wszyscy chcemy być autentyczni, być sobą.

I to jest bardzo piękna myśl.

Czy coś może być bardzo piękne? Albo bardzo świetne? Niezbyt to brzmi, ale powtórzę jeszcze raz: bardzo piękna ta myśl.

Bądźmy autentyczni.

wtorek, 5 czerwca 2012

Ten tytuł nie zachęca...

...nieprawdaż?

Muszę... wróć. Chcę napisać notkę. Chciałem. Teraz też chcę, ale chęć nie może zaiskrzyć i pięknym ogniem żywota twego(i mojego również) zamienić się w pomysł.

Już wiem.

Kiedyś miało być o tym co nam śmierdzi. Teraz będzie, chociaż trochę. Nie wiem jeszcze ile, ale będzie. I będzie o czymś innym też. Chyba. 

Było późno. Dość późno. Zapewne po 22, może 23? Co to znaczy "późno"? Jak to mierzyć? żartuję. Było późno, za szybą migały światła, jedno po drugim, jedno po drugim(2x). I tak ciągle. A ja siedziałem i się w nie wpatrywałem. Panowała cisza, względna cisza, bo przerywana jedynie odgłosem szumiącego tramwaju. Cisza została przerwana. W pewnym momencie. Metaforyczna cisza. Wsiadł Pan. Pan Menel. Pan Menel zakłócił wszystko i śmierdział. Tak śmierdział, że zakłóciło to ciszę. Metaforyczną ciszę. Usiadł. Pan Menel usiadł. A ja siedziałem 3 miejsca za nim. Uff...czyżby? Cisza została zakłócona dość...znacznie. 
-Przepraszam, czy mógłby Pan wysiąść, wziąć kąpiel(ang. take a bath) i wrócić? - powiedziałem.

W myślach powiedziałem. Niekoniecznie tak, jak napisane, ostrzej. Trochę.
Bo mi śmierdziało. A Pan Menel nie wiedział, że śmierdziało. Albo wiedział, ale się tym nie przejmował. Albo oba - nie przejmował się tym, że nie wie. Mu nie śmierdziało. A mi tak. Innym pewnie też.
Szkoda.

Szkoda nerwów.

Moich,

Twoich,

Cudzych,

Wszystkich. 

Po co?

Znasz to? No jasne! ;]

To nam śmierdzi, a to co nam śmierdzi, może komuś nie śmierdzieć, a ja nie chcę. Nie chcę zakłócać ciszy, mimo że ta została zakłócona, równowagi, dwóch przeciwstawnych sił. Jak yin i yang, jak proton i elektron. Chyba nikt nie chce. Czasami trzeba. Czasami śmierdzi, ale śmierdzi tak, że się wytrzymać nie da. Często myślimy, że to już ten moment, ale nie, bo można dalej, bo cisza naszego umysłu nie została naruszona na tyle, żeby powiedzieć:

-Przepraszam, czy mógłby Pan wysiąść, wziąć kąpiel(ang. take a bath) i wrócić?

Wszystkim śmierdzi, nie reaguje nikt. Prawie. Czasami tylko, bo śmierdzi i to śmierdzi bardzo.
Szczurom też śmierdzi. Chyba. Nie wiem. Nie znam się na szczurach. Nie jestem nim. Tak myślę. Natomiast szczurom śmierdzi po. Nie przed, nie w trakcie, tylko po. Bo po już nie śmierdzi, ale śmierdziało. I szczury o tym pamiętają, że śmierdziało i to mocno. Bardzo mocno. Ale ciszę zakłócają po. Ciszę, która dążyła do ponownego wyciszenia, harmonii. Ustatkowania się. Kto by nie chciał być ustatkowanym? Chyba tylko chaos, bo taki jest po prostu. Immanentny chaos chaosu. 

Szczur krzyczy.

Ja milczę.

Krzyk.

Cisza.

Wrzask.

Cisza.

Wrzask.

-Przepraszam, czy mógłby Pan wysiąść, wziąć kąpiel(ang. take a bath) i wrócić?

Cisza. Szczurza cisza.

I moja też.

Nasza.

Nie jest to przyjemne? No nie jest? 

Cisza.

Przepraszam, moglibyście wysiąść, wziąć kąpiel(ang. take a bath) i nie wracać?

Dziękuję. Kontempluję.

Już jest po.

Szczur otwiera paszczę.

Musi?, nie mógł przed?, w trakcie?

Cisza.




niedziela, 27 maja 2012

Opowiem wam bajeczkę... o Jabłuszku.

Bajeczka dla dzieci.

Ekhm...

Rosło sobie drzewko - jabłonka. Jabłonka była drzewkiem, bo bycie jabłonką oznacza równocześnie bycie drzewkiem(choć bycie drzewkiem nie oznacza byciem jabłonką, klar?). Na drzewku rosły Jabłuszka.

Koniec bajki.

Teraz będzie o prawdzie.

Załóżmy, że ja powiem, że jabłko jest czerwone, a podejdzie druga osoba i powie, że jest zielone. Czy istnieje taka własność, która przez niektórych jest określana prawdą jedyną(oczywistą, Bóg jest prawdą), która określa kolor jabłka? No nie, bo mimo tego, że kolor jest własnością, to nie istnieje taka własność, że jabłko jest czerwone i zielone, bo wszystko zależy od tego, kto patrzy. No po prostu nie istnieje taka cecha wrodzona dla jabłka, która mówi, jakie ono jest. No nie istnieje. Może być dla mnie czerwone, dla kogoś zielone, a dla jeszcze innej osoby brązowe. I już, i tak jest.

Tylko czy to znaczy, że prawdy nie ma/jest różnoraka?

Niekoniecznie.

Jeśli pominiemy wszystkie teorie, że świat jest iluzją, nie istnieje i takie różne, tylko założymy, że świat jest - bo jest, bo inaczej bym tego nie pisał, a wy nie czytali, to możemy stwierdzić takie coś, że prawda może być jedna i ta jedna prawda np. może objawić się w tym, że ja powiem: Tomek wczoraj umył zęby. Jeśli Tomek umył zęby, to jest to prawda i jakby nie patrzeć, to nie może być to dla mnie czerwonym kolorem, a dla kogoś zielonym. No nie może, bo umył i to jest prawda.

W tym momencie możemy więc powiedzieć, że prawda może być różna(dla mnie jabłko jest czerwone, a dla kogoś zielone), natomiast może istnieć prawda jedna, która objawia się w działaniach, a nie w(e) własnościach konkretnych obiektów.

Bądź tu mądry, człowieku.

To była opowieść o prawdzie i diss na wszystkich tych, którzy stwierdzają, że prawda jest zawsze jedna(i wersja dla wierzących w boga: Bóg jest Prawdą). No nie jest, nie zawsze.

PS Jeszcze wywód będzie o "Bóg jest Prawdą" - nie możemy stwierdzić, czy bóg istnieje(jak w przypadku Tomka, który myje zęby, nie możemy stwierdzić, czy to prawda, dopóki nie dowiemy się, że Tomek je umył). Możemy stwierdzić, że nie istnieje.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Wola kosmiczna i (nie)istnienie

Po ostatnim wpisie chwyciłem po Kołakowskiego i naszła mnie - już nie pierwszy raz, zaznaczam - refleksja. Refleksja o... w sumie nie wiem o czym.

Napisałem notkę, otwieram książkę - A. Schopenhauer, potem Kierkegaard, i na końcu Nietzsche. Szczególnie zwracam uwagę na pierwszego i ostatniego, bo z Kierkegaardem to jest inna bajka - jak z Gombrowiczem trochę, tak to mi się kojarzy. Zacznę od końca: Nietzschem(tak to się odmienia?) się nie będę zajmować(bynajmniej nie teraz), ale koncepcja dość ciekawą jest. Kierkegaard - jak mówiłem - Gombrowicz. Niby sam mówi, że nie filozof i pogarda dla filozofii - ale jakieś koncepcje ciekawe przedstawia i chcąc - nie chcąc - filozofem jest. Natomiast Schopenhauer mówi, że wola jest bezinteresowna i w ogóle "bez" i ta wola sama sobie jest, z siebie sama i nawet nie to, że ona (nie)boską jest, ale w ogóle sama. I z tej woli powstał świat. Z woli tej woli znaczy. Mnie to się wydaje, że ta jego wola, to boska wola jest, ale on to nazwać inaczej chciał, tak "na przekór", tylko po co ta wola świat zrobiła? Ano tu jest pytanie i (nie)istnienie tego świata i nas Kołakowski skwitował tak, że dla kogo to lepsze niby jest? Dla ludzi to (nie)istnienie? Dla Kołakowskiego może (nie)istnienie dla ludzi na pewno nie jest dobre, a ja bym to kwestionował, bo (nie)istnienie lepszym by dla ludzi było - bo gdyby "nie było niczego", to kto by żałował? No nikt raczej, bo żeby żałować (nie)istnienia, trzeba istnieć wpierw, a gdy się wpierw nie istnieje, to w czym problem?

Cytuję pytanie Kołakowskiego:
"Czy powiedzenie, że lepiej by było, gdyby świat nie istniał , ma sens jakiś, czy też jest całkiem niedorzeczne: lepiej dla kogo? Nie dla nas, skoro nas by nie było. Nie dla woli kosmicznej, bo dla niej nic nie może być lepsze albo gorsze. Więc lepiej w ogóle? Cóż to znaczy? A jeśli powiedzenie jest absurdalne, czy równie absurdalna jest jego negacja, czyli powiedzenie: "dobrze, że świat istnieje"?"

I tak się oto dziwuję, że coś, co było(jest) połączone z tym moim poprzednim wywodem akurat poznaję bo jego napisaniu. Ciekawe te rzeczy są, bo to już nie pierwszy raz, gdy się tak dzieje.

No i nie o Bogu i jego (nie)istnieniu :D




niedziela, 29 kwietnia 2012

Zastanawiam się

Zastanawiam się odnośnie poprzedniej notki i "dyskusji", że z moich rozważań można wyciągnąć kilka wniosków, czyli tak ogólnie mówiąc - brednie piszę. No może.

Czytam sobie dalej Kołakowskiego i myślę tak: Tomek uważał, że Bóg stworzył świat, bo Bóg jest dobry, a dobro się musi rozprzestrzeniać. Ale skoro Bóg jest doskonały - bo taki przymiot określa Boga - to po co mu świat? No po co?

Doskonałość to ciężka sprawa - przypisujemy jej "pozytywne" cechy, które są jej składowymi. Ale dlaczego? Kto żyje lepiej: mędrzec, czy głupiec? Odpowiedź, która ciśnie się na usta, to opcja pierwsza - mędrzec. Bo jest mądry i świadomy. Można spytać: co to znaczy lepiej? Ja nie wiem. Tylko gdyby spojrzeć tak: mędrzec obserwuje sobie rzeczywistość, analizuje ją, kontempluje, zastanawia się. Zastanawia się i widzi niedoskonałość. Widzi niedoskonałość świata i swoją niedoskonałość. Jest nieszczęśliwy - "tyle wiem, a nie potrafię odpowiedzieć, nie rozumiem". Natomiast głupiec nie ma takich problemów. Żyje, bawi się - jest szczęśliwy. Czy szczęście składa się na doskonałość? Co jest świetniejsze: milczenie czy mowa? Milczenie. Milczenie jest pustką, jest doskonałością. Wyraża wszystko. Czy skoro Bóg jest doskonały, to istnieje, czy nie istnieje? Gdyby istniał, to musiałby być zależny od czegoś. Od samego siebie chociażby. A nie istnienie nie podlega żadnym prawom, poza jednym: nie można istnieć. Skoro się nie istnieje, to jest się doskonałością w tym swoim nie istnieniu.

I tak to się właśnie zastanawiam...

(i tylko Boga widzę i jego <nie> istnienie)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Śniadanie

Święty Anzelm ukuł teorię nazwaną przez Kanta "ontologicznym dowodem istnienia Boga". Podobno wielu próbowało go obalić, a żadnemu się nie udało. Ktoś musi być pierwszy ;)

Cytuję z książki L.Kołakowskiego "O co nas pytają wielcy filozofowie"(nawiasem mówiąc Kołakowski to mądry gość).

Czytamy tamże:

"Sam dowód, choć masą komentarzy obrósł, zrozumieć nietrudno. W streszczeniu mówi on tyle: Weźmy pod uwagę byt taki, iż większego odeń nie da się pomyśleć. Ktokolwiek usłyszy to wyrażenie - pisze Anzelm - pojmuje je, czyli ma je w swoim umyśle, choćby mądry nie był. Łatwo się przekonać, że byt taki pomyślany nie może być tylko pomyślany, ale musi istnieć prawdziwie: bo jeśli jest tylko w myśli, to można pomyśleć o nim także jako rzeczywiście istniejącym, a byt taki rzeczywiście istniejący jest czymś większym niż ten, co tylko w myśli istnieje. Innymi słowy, byt, od którego większego nie daje się pomyśleć, gdyby nie istniał rzeczywiście, byłby bytem takim, od którego większy daje się pomyśleć, czyli byłby czymś wewnętrznie sprzecznym, niemożliwym. Żeby sprzeczności uniknąć, przymuszeni jesteśmy uznać, że taki byt istnieć z konieczności musi."

To był Anzelm, który nie miał wątpliwości, że Bóg istnieje, miał pewność niezachwianą. A ja mam pewność, że Boga nie ma, ale o tym za chwilę.

Mój ulubieniec - Tomasz "Głupek" z Akwinu na pytanie dlaczego Bóg, który jest dobry, wszechmocny i posiada inne przymioty doskonałości(Kartezjusz poddaje w wątpliwość tezę, że warunkiem doskonałości jest istnienie, bo czy coś, co istnieje, jest doskonałe? A może jest doskonałe - gdy nie istnieje? Jest Pustką, o której mówią wszyscy mistycy?) stworzył świat, skoro nie mógł "żadnego braku cierpieć, żadnej potrzeby czegoś innego odczuwać, ale zaspokojony był w swojej pełni i doskonałości" odpowiada: "dobro ma przyrodzoną skłonność, by się rozprzestrzeniać i więcej dobra tworzyć".

Te dwa cytaty(nie lubię cytować - są długie i mojego tekstu jest mniej niż cytowanego, ale cóż) pozwolą mi udowodnić, że Boga nie ma.

Załóżmy, że Bóg istnieje. Jest wszechmocny i jako że jest dobry, to dobra więcej chce tworzyć. Stworzył świat. Tylko dlaczego tak mało? Czymże jest świat, który możemy smakować przy Bogu. Niczym. Więc może stworzył wiele światów, tyle, że nie potrafimy sobie takiej liczby wyobrazić? Możliwe, ale nawet jeśli stworzył ich tak wiele, to i tak nie "zaspokoją" tendencji jego dobra do rozprzestrzeniania się. Więc cóż mogło by to dobro zaspokoić? Tylko istota równie potężna jak Bóg, albo i nawet potężniejsza. Czy Bóg, jako że jest wszechmocny, mógłby stworzyć istotę od siebie potężniejszą? Jeśli tak, to nie byłby bytem, o którym mówi Anzelm, i ten potężniejszy byt stworzony też musiałby stworzyć byt, który jest potężniejszy od niego. Jeśli nie, to nie jest wszechmocny i to "dobro", które tworzyłby w tak małych ilościach byłoby niczym przy jego absolucie.

Z tych dwóch cytatów i poczynionych przeze mnie dywagacji jasno wynika, że nie ma Boga. Obaliłem także ontologiczny dowód na jego istnienie, co nie udało się niezmierzonej ilości Myślicieli przede mną.

Zjadam ich na śniadanie.

niedziela, 26 lutego 2012

Słów kilka o szczęściu(2) i o jednym Głupku.

Dzisiejszy wpis miał być o tym, co nam w życiu śmierdzi, ale nie będzie, gdyż pod wpływem tekstów i myśli św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna postanowiłem popełnić tę notkę.

Najpierw będzie króciutko o szczęściu. Św. Augustyn mówi, że każdy chce być szczęśliwy, ale na różne sposoby(jeden chce być cesarskim urzędnikiem, a drugi nie, ale obaj pragną szczęścia) - i tutaj się zgadzam, ok, niestety dalej Augustyn pisze:


"Ustrzeż jednak, Boże, serce spowiadającego się Tobie sługi Twego od mniemania, jakoby każda radość, którą
mógłbym odczuwać, prawdziwie mnie uszczęśliwiała. Jest 
bowiem taka radość, której nie dostępują bezbożni, lecz 
doznają jej tylko ci, którzy Cię czczą ze względu na Ciebie 
samego, ci, których radością Ty sam jesteś. To właśnie jest 
szczęściem: radowanie się w dążeniu ku Tobie, radowanie 
się Tobą, radowanie się ze względu na Ciebie. To jest 
prawdziwym szczęściem i nie ma szczęścia innego. Ci, któ- 
rzy cokolwiek innego uważają za szczęście, dążą do takiej 
radości, która nie jest prawdziwa. Ale nawet ich wola 
nigdy się nie odwraca od jakiegoś wyobrażenia radości.
Nie jest więc pewne,  że wszyscy ludzie dążą do szczę- 
ścia. Ci bowiem, którzy nie szukają radości w Tobie, bę- 
dącej szczęściem jedynym, w istocie nie pragną szczęścia. 
Ale może jest tak,  że wszyscy ludzie szczęścia pragną, lecz 
ponieważ ciało pożąda przeciw duchowi, a duch przeciw- 
ciału, skutkiem czego nie mogą czynić tego, czego chcą
ludzie osuwają się w to, co jest na ich miarę, i tym się za- 
dowalają. "


I tutaj się nie zgodzę, a nawet wytknę Augustynowi jedną, bardzo ważną rzecz. Albowiem nie układa się argumentów do tezy, tylko tezę na podstawie argumentów. I Augustyn popełnił ten błąd, że do tezy, iż jedynym szczęściem(prawdziwym) jest Bóg, dobrał sobie argumenty, co stworzyło bełkot.

Kiedy czytałem "Świat Zofii" i omawiane były poglądy i tezy św. Tomasza pomyślałem: "lol, jaki głupek". Potem wiele razy spotykałem się z opiniami jaki to on nie był mądry, ale to i tak nie zmieniło mojego poglądu, choć zastanawiałem się: "czy coś mi czasem nie umknęło, że oni go tak chwalą, a dla mnie to głupek?". Dzisiaj przeczytałem:


"Co do poznania istoty Bożej, najpierw należy przyjąć, że Bóg jest. Człowiekowi rozumnemu rzuca się to w oczy. Spostrzegamy bowiem, że wszystko, co się porusza, przez co innego jest poruszane: to co niższe przez to co wyższe, na przykład [ciała] pierwiastkowe przez ciała niebieskie; w [ciałach] zaś pierwiastkowych to co mocniejsze porusza to, co jest słabsze; podobnie w ciałach niebieskich – niższe są poruszane przez wyższe. To zaś nie może iść w nieskończoność. Ponieważ zaś wszystko, co jest poruszane przez coś innego, stanowi jakby narzędzie pierwszego poruszającego – gdyby nie było pierwszego poruszającego, wszystko, co się porusza, byłoby narzędziem. Gdyby zatem ciąg poruszających i poruszanych szedł w nieskończoność, nie byłoby pierwszego poruszającego; wszystkie więc niezliczone [byty] poruszające i poruszane byłyby narzędziami. "




Z badań wiemy(nauka, wiedza), że to najmniejsze cząstki poruszają największe, to one tworzą największe i to najmniejsze cząstki są niezniszczalne(atomy), a nie na odwrót. Dziękuję, tyle o Głupku-Tomaszu.





niedziela, 19 lutego 2012

Szczęście

W "Co ty wiesz o filozofii" Zbigniew Mikołejko powiedział, że szczęście to brak problemów. Nie każdy się z tym zgodzi, choć po części jest w tym ziarnko prawdy. Bo zastanówmy się: jeśli nie byłoby kłopotów, to czy nie bylibyśmy szczęśliwi? Co odwodzi nas od szczęścia? Problemy właśnie. Niemożność zajmowania się tym co chcemy, zastanawianie się nad przeciwnościami losu i tym, jak z nich wybrnąć. Weźmy na przykład takie dzieci: nie interesuje ich to, że muszą zapłacić rachunki, że nie mają pieniędzy na spłatę kredytu. Bawią się, i są dzięki temu szczęśliwe, bo nie mają problemów. Ale czym jest problem? W "Drodze do oświecenia" XIV Dalajlama określił problem jako coś, co wynika z niewiedzy. I znów jest w tym ziarnko prawdy. Nawet ziarno. Bo czyż to nie "dzięki" problemom stajemy się lepsi? To z nich wyciągamy wnioski. Jeśli np. rzuci nas dziewczyna/chłopak, to nie powinniśmy zamartwiać się i wynajdywać problemów. Bo czyż nie oznacza to, że jesteśmy wolni? Że ta osoba nie nadaje się dla nas i staliśmy się wolni szybciej. Jeśli potrafimy na coś spojrzeć z innej perspektywy, może wydać nam się to błahe, niepoważne. Dobre, nie złe. Jest to kwestia zrozumienia. Empatii. Jeśli potrafimy użyć naszego umysłu i usunąć tę "niewiedzę", stajemy się ludźmi lepszymi, dostrzegamy zalety całej gammy, zdawałoby się, "problemów".
Można więc z tego wywnioskować, że szczęście osiągniemy poprzez wiedzę, a raczej wyeliminowanie niewiedzy, spojrzenie pod innym kątem.

Wiele jednak osób sprzeciwi się - i słusznie - mówiąc, że nawet z problemami można być szczęśliwym. Bo można. Gdybyśmy całe życie byli szczęśliwi i nie mieli problemów, to czyż nie byłoby tak, że nie dostrzegalibyśmy tego szczęścia? Byłoby to dla nas stanem normalnym... i nijakim. Szczęście w nieszczęściu.

Szczerze powiem, że nie mam pojęcia czym jest szczęście - na pewno jest pewnym stanem. Stanem, którego nikt nie potrafi określić z czego się bierze. Na pewno ze zrozumienia problemów i prawdziwej natury rzeczy, ale z czego jeszcze?

Jedną z dróg(jak napisałem wyżej) jest wyeliminowanie bodźców, które "ciągną nas w dół" i przekształcenie ich w neutralne, bądź "pchające ku górze", zaś drugą dostarczenie tylu bodźców pozytywnych - pchających ku górze, które przyćmią te negatywne.

Takie tam rozważania :D

niedziela, 22 stycznia 2012

Utopia

Tak się zastanawiam: co by było, gdyby na świecie nie istniały pieniądze i nie było handlu? Czy nie mogłoby być tak, że każdy z nas chodzi do pracy(do której też po części chodzi się dla "kontaktów" - z wyjątkiem pracy, której nienawidzimy, często z powodu szefa/przełożonych/zbyt niskich zarobków) z własnej, nieprzymuszonej woli, ze sprawiedliwości społecznej i dobrej chęci? W zamian dostajemy to, co chcemy - idziemy do restauracji i tam dostajemy do jedzenia to, co chcemy. Z uprzejmości, bez pieniędzy, bo pieniądze rodzą konflikty.

Utopia...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Mojsze niż twojsze

Czytam ci ja sobie różne blogi i znajduję różne ciekawe rzeczy. Szczególnie bawią mnie "opinie Prawdziwych Polaków" i takie opinie przeczytałem sobie wczoraj na www.nicek.info. Nicek jest jednym z PP i szczególnie cięty jest na Michnika i w jednym wpisie(http://www.nicek.info/2011/10/01/skowyt-zydokomuny/) mówi tak:


"Ano, dawniej to byli po prostu zwykli zdrajcy. Mieli akurat tego farta, że się urodzili w czasach, w których nie nabijało się takich szmaciarzy na pal, tylko traktowało ich względnie po ludzku. A ponoć sanacyjna Polska była państwem faszystowskim. He, he, he. A taki tate Szechter nie dość, że przeżył, to jeszcze napłodził stalinowskich zbrodniarzy i poststalinowskich nadredaktorów."


"Bez nabicia na pal plugastwa nie będzie wolnej Polski. Będzie taki sam syf, jak jest. Plugastwo, zdrada, zaprzaństwo, kurewstwo, służalczość, donosicielstwo i wszystkie te cechy homosovieticusa"


Takich różnych śmiesznych epitetów jest więcej, ale te przytoczone wystarczą. 


Sprawa pierwsza: chciałbym wiedzieć w jakim to miejscu Michnik(bo on jest uosobieniem tych wszystkich cech, ba! wad - jak mniemam) był donosicielem lub zdrajcą? Nie przypominam sobie czegoś takiego, a nawet coś zupełnie innego: Michnik spędził kilka lat w więzieniu i był internowany i na dodatek proponowano mu wyjazd za granicę tylko po to, żeby nie wracał do kraju. Nigdy. Michnik odmówił. 


W " Przekonać Pana Boga" (wyd. Znak) ksiądz Tischner mówi, że agresja bierze się z niedowartościowania i braku miłości. I tutaj się zgodzę. Jak można zauważyć na przykładzie PP Nicka "lewackie ścierwo" powinno umrzeć. Ale nie w spokoju - co to, to nie. Lewackie ścierwo ma być na bite na pal, a co! Tylko że "lewackie ścierwo" nie rzuca takim gnojem, taką agresją. Michniki szanują innych. Michniki walczyły o to, żeby takie PP mogły rzucać w nich ścierwem. 


Shame on you, Nicek.


PS Jak ktoś to - jakimś cudem - przeczyta, to niech mi powie, dlaczego jego Polska jest bardziej jego niż moja.


PPS Przypominam, że żaden z PP nigdy, ale to nigdy nie wspomina, że Leszek Kołakowski też był w Partii. Problem?






niedziela, 8 stycznia 2012

Zrozumieć Boga

Każdy z nas, ludzi, chciałby znać prawdę. Znać odpowiedź. Ja także chciałbym ją znać. Niestety w wielu przypadkach tej >prawdy< nie można znać. Tak też często jest w filozofii, gdzie - moim zdaniem - podstawową kwestią jest istnienie Boga. Bóg ten - a raczej jego istnienie - jest swego rodzaju "płachtą", która nie pozwala nam dojrzeć, co się pod nią kryje. Wiele osób(wierzących) nie potrafi określić czym(bądź kim) jest dla nich Bóg. Po prostu wierzą, jednak nie wiedzą w co wierzą. Kiedyś spotkałem się z opinią, że Bóg jest w sercu każdego z nas. Ja też tak myślę. Ten Bóg jest, po prostu, sumieniem. Moralnością. W starożytności ludzie istnieniem bogów tłumaczyli sobie zjawiska, których nie potrafili wytłumaczyć. Tak samo jest teraz, mimo postępu nauki - nie wiemy wszystkiego, nawet o naszym organizmie, który nadal kryje wiele tajemnic. Nie ma Boga jako takiego - jest sumienie.