Zastanawiam się odnośnie poprzedniej notki i "dyskusji", że z moich rozważań można wyciągnąć kilka wniosków, czyli tak ogólnie mówiąc - brednie piszę. No może.
Czytam sobie dalej Kołakowskiego i myślę tak: Tomek uważał, że Bóg stworzył świat, bo Bóg jest dobry, a dobro się musi rozprzestrzeniać. Ale skoro Bóg jest doskonały - bo taki przymiot określa Boga - to po co mu świat? No po co?
Doskonałość to ciężka sprawa - przypisujemy jej "pozytywne" cechy, które są jej składowymi. Ale dlaczego? Kto żyje lepiej: mędrzec, czy głupiec? Odpowiedź, która ciśnie się na usta, to opcja pierwsza - mędrzec. Bo jest mądry i świadomy. Można spytać: co to znaczy lepiej? Ja nie wiem. Tylko gdyby spojrzeć tak: mędrzec obserwuje sobie rzeczywistość, analizuje ją, kontempluje, zastanawia się. Zastanawia się i widzi niedoskonałość. Widzi niedoskonałość świata i swoją niedoskonałość. Jest nieszczęśliwy - "tyle wiem, a nie potrafię odpowiedzieć, nie rozumiem". Natomiast głupiec nie ma takich problemów. Żyje, bawi się - jest szczęśliwy. Czy szczęście składa się na doskonałość? Co jest świetniejsze: milczenie czy mowa? Milczenie. Milczenie jest pustką, jest doskonałością. Wyraża wszystko. Czy skoro Bóg jest doskonały, to istnieje, czy nie istnieje? Gdyby istniał, to musiałby być zależny od czegoś. Od samego siebie chociażby. A nie istnienie nie podlega żadnym prawom, poza jednym: nie można istnieć. Skoro się nie istnieje, to jest się doskonałością w tym swoim nie istnieniu.
I tak to się właśnie zastanawiam...
(i tylko Boga widzę i jego <nie> istnienie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz